W tym tygodniu mija dziewiąta rocznica wybuchu najpotężniejszego kryzysu gospodarczego od II Wojny Światowej. Milionom osób na całym świecie przyniósł utratę pracy, domu i oszczędności całego życia. Symbolem kryzysu został amerykański bank Lehman Brothers, który 15 września 2008 roku ogłosił swoje bankructwo. Wydarzenie to wywołało masową panikę na rynkach światowych i tym samym uznane zostało za początek światowego kryzysu finansowego.
Lehman Brothers – „za duży żeby upaść”
Dla przypomnienia, Lehman Brothers był jednym z największych banków inwestycyjnych świata. Rok przed bankructwem osiągnął nie tylko rekordowe przychody oraz zysk netto, ale również posiadał najlepsze wyniki finansowe ze wszystkich spółek z Ameryki Północnej. Był także liderem wśród dealerów londyńskiej giełdy pod względem wielkości obrotu. Jego historia działalności sięgała 158 lat. Co w takim razie się stało, że Lehman Brothers przestał istnieć? Powodem była sytuacja, jaka miała miejsce na rynku nieruchomości, a konkretnie rynku kredytów hipotecznych. Amerykanie korzystając z niskiego oprocentowania na potęgę zapożyczali się, aby kupić własne mieszkanie lub dom. W momencie, kiedy Amerykanie przestali spłacać swoje kredyty, sytuacja banków zaczęła się pogarszać i w rezultacie ucierpiała cała gospodarka, sparaliżowana brakiem dostępu do finansowania. Negatywne konsekwencje kryzysu odczuła również branża motoryzacyjna z globalnymi graczami jak Chrysler, GM, Volkswagen i Ford. Zaczęło rosnąć bezrobocie i spadać konsumpcja. Kraje, które przez lata żyły na kredyt zaczęły odczuwać problemy z regulowaniem zobowiązań. Na rynkach akcji pojawiły się gigantyczne spadki. Indeksy giełdowe na całym świecie zaczęły notować niespotykane od wielu lat minima.
Efekt domina na rynkach światowych
Na rynkach światowych można było zaobserwować tzw. efekt domina, zgodnie z którym wszystkie aktywa notowane na giełdzie zaczęły tracić na wartości. Silną przecenę dotknęły surowce, w tym złoto uważane za bezpieczną przystań w okresie wzrostu awersji do ryzyka. W okresie kryzysu cena żółtego kruszcu spadła 27% z 1004 USD/uncja do 733 USD/uncja.
Jednak największe skutki kryzysu odczuwalne były na giełdowych parkietach. Amerykański indeks S&P500, grupujący 500 największych spółek z Wall Street spadł 56% z 1561 pkt. do 683 pkt. Tymczasem polski indeks WIG20 w tym samym czasie spadł 53% z 2935 pkt. do 1372 pkt. Jeszcze większa przecena dotknęła średnie spółki z indeksu mWIG40, które w tym okresie spadły średnio 78% z 5684 pkt. do 1243 pkt. oraz najmniejsze spółki z indeksu sWIG80 (-72%, spadek z 21721 pkt. do 6091 pkt.).
Krajobraz „po” i perspektywy na przyszłość
Indeks S&P500 już w marcu 2013 roku odrobił straty wywołane kryzysem finansowym. Z kolei warszawskie indeksy mają spory dystans do nadrobienia. Niemniej nie możemy się porównywać do Wall Street, który zaliczany się do rynków rozwiniętych, tymczasem nasza gospodarka należy do koszyka rynków rozwijających się tzw. emerging markets. Tym samym bardziej adekwatne jest porównanie naszego rynku do chińskiego.
Z tego porównania wynika, że WIG20 odrobił w 50% korektę spadkową wywołaną kryzysem i notowany jest przy wskaźniku C/Z na poziomie 15,29. Z kolei Shanghai Composite Index zniósł w 38% falę spadku z lat 2007-2008 i notowany jest przy wskaźniku C/Z na poziomie 16,85. Oba wskaźniki notowane są poniżej średniej historycznej, dlatego wydaje się, że okres dobrej koniunktury na tych rynkach jeszcze się nie zakończył. W rezultacie, indeks WIG20 powinien kontynuować trend wzrostowy przebijając wieloletnie szczyty z okresu 2012-2015 roku i wejść na koniec 2017 roku w okolice 2940 pkt. W praktyce oznaczałoby to 62% zniesienie fali bessy z lat 2007-2008 r. Na pełne świętowanie przyjdzie nam prawdopodobnie poczekać do 2018-2019 roku. Wtedy możliwy jest test 3500-3900 pkt.