Czego boją się giełdy?

            Jeszcze dwa tygodnie temu można się było łudzić, że mamy do czynienia z poważną i głęboką, ale jednak tylko niegroźną korektą. Teraz złudzenia prysły i ożyły nie tak dawne wspomnienia z 2007r. Przez rzeczone dwa tygodnie światowe giełdy zapadły się bowiem w błyskawicznym tempie, wysysając z portfeli inwestorów kilkanaście procent ich wartości. Skąd ten strach? 

           Rynki wyraźnie się boją, a lęk momentami przeradza się już w panikę. Media i zastępy specjalistów szukając źródeł tegoż lęku, uchwyciły się słabych danych gospodarczych, które ułożyły się w ostatnim czasie w pokaźny serial wskazujący na postępujące spowolnienie. Te wieści nie są jednak zaskoczeniem. Wszak zarówno problemy Europy, jak i gospodarcze omdlenie USA znane są już od dłuższego czasu. Pytanie brzmi zatem, czy skala i tempo przeceny uzasadnione są prognozami słabszego, ale jednak wzrostu? Co tak naprawdę dyskontują rynki?

           Osobiście obstawiam raczej to, iż biorą one pod uwagę możliwość ultraczarnego scenariusza, czyli nawrotu recesji, a nawet kiełkujące niebezpieczeństwo wystąpienia drugiej fali kryzysu. Przemawia za tym gremialna ucieczka od ryzyka w kierunku tzw. bezpiecznych przystani na, czyli np. szwajcarskiego franka i złota, a także coraz bardziej prawdopodobna zmiana trendu w notowaniach ropy naftowej, słusznie uważanej za barometr gospodarki. Co znamienne: historyczne obniżenie ratingu amerykańskiego długu powinno odbić się na wzroście rentowności obligacji, a zatem spadku ich cen, tymczasem stało się coś wręcz przeciwnego. Paradoks? Tylko pozornie. Amerykański dług nadal uważany jest za jedną z najpewniejszych rzeczy w finansowym świecie i decyzja agencji S&P niewiele tu zmienia. Obligacje USA przyciągają kapitał w momentach niepewności, bo innych bezpiecznych przystani o takiej pojemności jest po prostu niewiele . Nie widać tu bynajmniej trwogi przed niewypłacalnością.

           Pierwsza odsłona kryzysu uderzyła wprawdzie w duże i znaczące, ale jednak prywatne firmy. Koszty ich ratowania spadły jednak na budżety państwowe, a programy pomocowe mocno rozdęły deficyty. Już wtedy wiadomo było, że długi trzeba będzie zacząć spłacać, co może w przyszłości odbić się poważną czkawką. Nadzieje pokładane były w szybkim wzroście, który przyniósłby pieniądze na spłatę zobowiązań. Tylko niepoprawni optymiście sądzili, że świat przejdzie przez to bezboleśnie. Teraz wzrost zdycha i wizja plajty kolejnych państw prowadząca do drugiej fali kryzysu staje się realnym zagrożeniem.

          Skąd zatem radosne i nieprzerwane niemal wzrosty, które przez ponad dwa lata karmiły morale byków? Odpowiedź może być banalnie prosta. Za pompowanie hossy odpowiedzialny jest prawdopodobnie amerykański FED z uporem wciskający w rynki biliony dolarów. Ta rzeka pieniędzy musiała gdzieś znaleźć ujście. Nie skierowała się jednak tam, gdzie oczekiwał tego FED (rozwinięcie akcji kredytowej), ale na rynki, pchając ceny w górę. Za pieniędzmi nie szła zaś realna poprawa gospodarcza, uzasadniająca podbijanie wartości aktywów. Tempo zjazdu pokazuje, że teraz ta nienaturalnie napompowana bańka prysła.

          Abstrahując od tego czy giełdy przesadzają, czy też nie, nie można twierdzić, iż ich strach jest zupełnie irracjonalny. Trudno nawet wyobrazić sobie, co będzie się działo, jeśli czarny scenariusz zacznie się realizować. Przekładając to na język AT, dwuletnia hossa (a może raczej „pseudohossa”) okazałaby się tylko przerwą (falą „b”), w rozległej zapoczątkowanej 2007r. bessie. Teraz czekałaby nas najbardziej niszcząca fala „c’

11.08.11 - czego boją...

         Wykres WIG20 bynajmniej nie wyklucza takiej możliwości. Zauważmy, że z podobną dynamiką i skalą spadków mieliśmy do czynienia na samym początku bessy. Również obecny poziom wyprzedania rynku (zobrazowany przez MACD) nie miał swojego precedensu w ostatnich dwóch latach, w trakcie bessy i owszem. Ponadto zwrot nastąpił niemal idealnie na wysokości 61,8% zniesienia całości bessy, będącej znanym poziomem Fibonacciego, często kończącym korekty głównego trendu. Ostatnie dni przyniosły też załamanie silnej linii wsparcia opartej o linie szyi formacji odwróconej głowy i ramion. Tej, która zapoczątkowała trend wzrostowy. To jest silmy techniczny sygnał sprzedaży, zdolny do odwrócenie owego trendu.

         W tej chwili nie wygląda to zatem dobrze. Pozostaje mieć nadzieję, że obecne emocje są jednak grubo przesadzone, światową gospodarkę uda się uratować i giełdy uwierzą w ostatecze rozprawienie się z kryzysem. Nadzieja wszak umiera ostatnia, tylko czy warto na nią stawiać swoje pieniądze?

2 komentarzy

  1. Ci, co na czas zaladowali sie w eski teraz moga radosnie spiewac: “rynek sie zawala, czeka nas c fala” (nieskromnie dodam, ze jestem w tym chorze) 🙂

  2. dobre, logiczne i bez mydlenia oczu, jak czynia to politycy. nikt nie wie, jak to wszystko sie skonczy, ale politycy i zarzadzajacy funduszami musza wykazywac sluzbowy optymizm, ba jak tu sie przyznac, ze wszystko wisi na wlosku, a hossa jest palcem na wodzie pisana?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.