O ropie raz jeszcze, mówią liczby

           Język polski jest bogaty w odmiany fleksyjne i to przydaje się przy różnorakich mutacjach słowa ropa, zajmującego ostatnio wiele miejsca we wszelakich mediach. Nic dziwnego, ceny surowca trzymają się wysoko i jeśli to się wkrótce nie zmieni, trzeba będzie ciąć prognozy wzrostu gospodarczego.

           Czemuż ta ropa taka ważna? Wraz ze wzrostem cen czarnego złota w sieci pojawił się wysyp wykresów obrazujących zależność pomiędzy kosztami tegoż surowca a rozwojem gospodarczym. Wystarczy zgromadzić je razem i przelotnie choć rzucić na nie okiem, żeby poczuć przynajmniej lekki dreszczyk niepokoju. Wyłowiliśmy z sieci parę takich wykresów, na początek rodzime podwórko, czyli grafika pochodząca ze stron samego NBP:

 

ceny_ropy_a_wzrost_gosp

źródlo: nbpnews.pl

             Niedobrze to wygląda. Wyraźnie widać (szczególnie w dwóch pierwszych przypadkach), jak rosnące ceny ropy tłamszą przyrost PKB w krajach uprzemysłowionych. To, do czego doszli nasi rodowici eksperci potwierdzają też Japończycy z banku Nomura:

 

oil price change vs recession periods

źródło: nomura.com

 

            Tutaj też łatwo dostrzec zależność pomiędzy kosztami zakupu czarnego surowca, a okresami gospodarczych recesji. Cóż, popyt na paliwa jest sztywny. Ludzie płaczą i płacą, wlewając coraz droższą benzynę do baków. W ten sposób mają jednak mniej pieniędzy na inne wydatki napędzające wzrost. Słabnie popyt, słabnie i produkcja.

           Wnioski, czym dla podnoszącej się z kolan gospodarki będzie droga ropa, nasuwają się więc same. Analitycy z Deutsche Banku obliczają, iż przy cenie 110 USD za baryłkę, tempo wzrostu globalnego PKB spadnie o 0,4%, a przy cenie 150 USD będzie nawet o 2% niższe od zakładanych na ten rok 4,2%. Trochę inaczej wyliczył to Barclays, przesłanie pozostaje jednak takie samo:

 

wpływ cen ropy na GBP

           

             Międzynarodowy Fundusz Walutowy ostrzegł ostatnio, że to nie droga ropa, ale wysokie ceny żywności są największym zagrożeniem dla rozwoju globalnej gospodarki. Rzecz w tym, że koszty jednego i drugiego są ze sobą nierozerwalnie powiązane, na dowód wykres poniżej:

 

090311 - Oil_Food

źródło: http://paulchefurka.ca na podstawie danych z UN Food and Agriculture Organization (FAO) i US Energy Information Agency (EIA)

            Nic w tym nadzwyczajnego. Wszystko, co zjadamy bezpośrednio, albo najpierw jeszcze przetwarzamy, trzeba przecież przetransportować lądem, wodą lub powietrzem. Pewien piekarz skwitował to słowami wypowiedzianymi do kamery: „surowce do mnie same nie przychodzą”. A że transport ropą stoi, stąd też jej cena w naturalny sposób przekłada się na cenę żywności. Do tego dorzucić trzeba jeszcze zeszłoroczny wysyp klęsk żywiołowych i przepis na drogą żywność mamy gotowy. Podobnie jest w przypadku innych dóbr i  to nie tylko z powodu kosztów transportu: droższa energia = droższa produkcja. Wyższe ceny rodzą inflację, która obniża jeszcze bardziej siłę nabywczą konsumentów i kółko się zamyka.

             Lekarstwem, przynajmniej chwilowym, mogłoby być obniżenie akcyzy nakładanej na paliwa, co już raz zresztą miało miejsce podczas ostatniego kryzysu. A w Europie podatki stanowią lwią część tego, co płacimy na stacjach, z tej tendencji zdecydowanie wyłamują się tylko Stany:

 

090311 - ropa -podatki

źrodło: economist.com

            

            Problem w tym, że w obecnej sytuacji budżetowej rząd nie jest skory do cięć dochodów państwa i uczynienie takiego kroku może przyjść mu z dużym trudem.

            Pozostało obserwować i czekać na dalszy rozwój wypadków mając nadzieję, iż „ropny problem” nie pogłębi się, a niebezpieczeństwo większych i trwalszych podwyżek uda się szybko zażegnać. Oby, bo jeśli nie, to niepowodzenie na pewno odbije się na naszych portfelach, w tym również giełdowych. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.