Na hossę trzeba zapracować

             Na początku roku giełdy przygniatała Europa i gęsta atmosfera wokół strefy euro. Teraz sytuacja na Starym Kontynencie przynajmniej chwilowo się uspokoiła, ale do stanu błogiej sielanki inwestorom jeszcze daleko. W zamian na pierwszy plan wysuwają się problemy USA. Rynek pracy za oceanem nie potrafi się rozpędzić, zagrażając trwałości kruchego ożywienia gospodarczego

 

            W zeszły piątek światło dzienne ujrzał najświeższy raport z amerykańskiego rynku pracy. W kontekście wcześniejszych seryjnie rozczarowujących informacji, inwestorzy na całym świecie wyczekiwali z napięciem na moment ogłoszenia najnowszych odczytów. I tym razem dane zawiodły. W  lipcu w sektorach pozarolniczych ubyło aż 131tys. etatów. Wprawdzie za ten kiepski wynik w dużej części odpowiedzialne są osoby zatrudnione czasowo przy spisie powszechnym, wynik i tak był dużo gorszy od uwzględniających ten fakt oczekiwań. W sektorze prywatnym powstało tylko 71tys. nowych miejsc pracy (oczekiwano 90tys.). Stopa bezrobocia utrzymała się na niezmienionym poziomie 9,5%, ale to tylko dzięki odpływowi części zawiedzionych nieskutecznym poszukiwaniem zajęcia. 15mln Amerykanów chciałoby pracować, ale nie mają gdzie. Giełdy na ten zestaw informacji zareagowały nerwową wyprzedażą.

             Znacznie zrewidowane w dół zostały też dane za poprzedni miesiąc. Wtedy prywatne firmy utworzyły tylko 31tys. nowych etatów (ogólnie zatrudnienie poza rolnictwem spadło o 221tys. – to też efekt końca spisu).

             Ten stos liczb może być nużący, dobrze obrazuje natomiast jedno: Amerykański rynek pracy podnosi się bardzo powoli. Recesja wymiotła ok. 8,2mln etatów. Szacuje się, iż dotąd udało się odzyskać zaledwie 1/3. W obecnym tempie pełna odbudowa zajęłaby jeszcze wiele lat. 

            Kursy akcji na giełdach kształtowane są przez miliony umysłów, z których każdy stara się dobrze rozpoznać nie tylko obecną, ale przede wszystkim przyszłą koniunkturę. Dlaczego zatem amerykański rynek pracy jest tak uważnie śledzony przez inwestorów na całej Ziemi? Odpowiedź jest prosta. USA to największa gospodarka na świecie, która była dodatkowo źródłem globalnego kryzysu finansowego ostatnich lat. Jej wzrost jest zaś w znacznej mierze zależny od popytu wewnętrznego. Dotychczasowe ożywienie opierało się zaś na fiskalnej stymulacji (niskie stopy procentowe i pompowanie w rynki dodrukowanych pieniędzy) oraz odbudowywaniu zapasów przez firmy, które w ten sposób napędzały produkcję. Ten drugi proces już się zakończył, o czym świadczą wskaźniki makroekonomiczne. Interwencjonizm państwa może na dłuższą metę nie wystarczyć. Do podtrzymania tempa i trwałości gospodarczego wzrostu konieczna jest odbudowa konsumpcji. Tego zaś nie da się osiągnąć bez poprawy na rynku pracy. Więcej pracujących to więcej wydających, a więc kupujących produkty i usługi. By firmy podołały zaspokajaniu tego popytu, będą zmuszone do zatrudniania nowych ludzi. Nowi zatrudnieni będą wydawać pieniądze. Nie tylko te już zarobione, ale też te, które dopiero zarobią w przyszłości. Jak? Oczywiście kupując na kredyt. I tak to się kręci, w czasach koniunktury oczywiście. Teraz sytuacja nie wygląda jednak tak różowo. Koło zamachowe amerykańskiej gospodarki rozkręca się bardzo opornie. Nauczeni ciężkim doświadczeniem kryzysu, Amerykanie robią się też coraz ostrożniejsi. Oszczędności rosną szybciej niż dochody. Oszczędność jest cnotą, ale nie w obecnej sytuacji amerykańskiej gospodarki. Dodatkowo spowalnia ona odbudowę popytu, a różnicę tę trzeba będzie jakoś wypełnić. Bądź wzrostem realnych wynagrodzeń, bądź też jeszcze większym zatrudnieniem.

            Problemy się rozprzestrzeniają. Z tego powodu cierpi też rynek nieruchomości. W tej chwili jest on szczególnie narażony na wstrząsy, niedawno zakończyły się bowiem programy pomocowe stymulujące jego odbudowę. Ten sektor gospodarki po kryzysie zdrowieje najdłużej. Ospały popyt za oceanem szkodzić będzie także innym gospodarkom. Najbardziej oczywiście tym, które swój wzrost opierają m.in. na eksporcie towarów do USA. W takiej sytuacji jest np. europejska potęga, czyli Niemcy.

            Łańcuch przyczynowo-skutkowy jest zatem dość wyraźny i oczywisty. Jeśli szwankować zaczyna już jego pierwsze ogniwo, skutki po jakimś czasie odczuwalne będą i na jego końcu. Szef FED, Ben Bernanke nieustannie przestrzega przed kruchosćią ożywienia i jak mantrę powtarza słowa o konieczności podtrzymywania niskich stop procentowych w celu wspomagania wzrostu. Znani ekonomiści ostrzegają przed stagnacją, czy nawet możliwym nawrotem recesji.

          Adam Smith twierdził, że bezrobocie może spadać tylko, gdy gospodarka przyspiesza. Tymczasem ostatnio zrewidowano odczyty dynamiki PKB w poprzednim kwartale, a prognozy wzrostu w przyszłości zostały obniżone. Swoja drogą te rewizje po czasie mogą zastanawiać. Szczególnie, że odczyty po czasie poprawiane są tylko w dół. Stąd obawy inwestorów nie wydają się bynajmniej przesadzone i informacje napływające z rynku pracy USA w najbliższych miesiącach będą w centrum uwagi, kształtując nastroje na światowych giełdach.

16 komentarzy

  1. avatar

    Obecnie publikowane wskazniki zaufania do gospodarki strefy euro plasuja sie na wysokich poziomach jednak z nimi jest tak jak z indeksami gieldowymi. Sa oparte na subiektywnych udczuciach i emocjonalnych opiniach ludzi wiec jako takie musza podlegac tym samym prawidlom co rynki finansowe. Przesadny obecnie optymizm prawdopodobnie jest zapowiedzia ochlodzenia koniunktury gospodarczej w Europie ale drugie dno jest mniej prawdopodobne.

  2. avatar

    Rzady krajow zachodnich podjely dosc niebezpieczna gre pomiedzy cieciami budzetowymi z jednej strony a negatywnym wplywem tychze ciec na ozywienie gospodarcze. Jednak nie maja wyboru. Co z tego dokladnie wyjdzie nie wiadomo. Moze okazac sie ze ciecia budzetowe beda zbyt glebokie i doprowadza do wieszczonego przez niektorych ekonomistow drugiego dna.

  3. avatar

    jasne “musi byc dobrze” rozwiaze sprawe:))) zawsze zastanawia mnie, ze ludzie nie maja podstawowej wiedzy ekonomicznej. pieniadze nie biora sie z nikad. te miliardy dolarow trzeba wziac albo bezposrednio od obecnych podatnikow, albo obciazyc nimi przyszle pokolenia. w jednym i drugim przypadku odbije sie to czkawka na gospodarce w blizszej badz dalszej przyszlosci…

  4. avatar

    Politycy zrobia wszystko co moga zeby nie dopuscic do drugiego dna. Powstana nowe programy pomocowe i wielomiliardowe dotacje rzadowe. Gra idzie o wielka stawke czyli glosy wyborcow. Kolejny cios ze strony kryzysu bedzie nie do przyjecia dla szerokich mas spolecznych i politycy dobrze o tym wiedza…musi byc dobrze.

  5. avatar

    deficyty puchną a gospodarka dźwiga sie powoli, klopoty ma i Europa i USA. cos mi to zdychające ożywienie pachnie drugim dnem. wskaźniki wyprzedzające dołują. oby nie, ale ryzyko rosnie. niestety

  6. avatar

    no i wszystko sie zgadza. wczorajsze dane potwierdzily problemy z rynkiem pracy, dane byly najgorsze od listopada ubieglego roku! no i sie ryplo…

  7. avatar
    antysocjal,

    to wszystko to jest jedna wielka kroplowa, ktora tylko przedluza nieunikniona agonie. jak teraz zacznie sie wszystko sypac, to juz nikt nie pomoze. coraz wiecej krajow jest juz zadluzonych po uszy, a transferu pieniedzy z innej planety jakos sobie nie umiem wyobrazic.

  8. avatar

    “Przetrwać powinni je tylko najsilniejsi, którzy potem dźwigną gospodarkę na wyższe poziomy” – otóż to, absolutnie się zgadzam. Oczywiście upadek kilku banków, spowoduje duże zamieszanie i niezadowolenie klientów/społeczeństwa, jednak jaka jest szansa, że Ci sami zarządzający nie popełnią tych samych błędów w przyszłości lub co gorsza nie wykorzystają kolejnego “kryzysu” na korzyść ich pracodawcy kosztem już nie upadku przedsiębiorstwa, ale swoich klientów, bo będą wiedzieć, że Ci w tak niedogodnej sytuacji rynkowej nie odejdą do konkurencji. Z resztą dofinansowywanie banków i tak odbywa się ich i NASZYM kosztem, więc tak czy inaczej uważam, że lepiej wybrać “mniejsze zło” i pozwolić upaść takim bankom i instytucją finansowym.

  9. avatar

    dobry filmik Whistler. To nieustanne zadłużanie się to jest jakaś nieuleczalna choroba, zupelnie dla mnie niezrozumiała. zamiast pozwolić paść nieefektywnym olbrzymom i pozwolić kapitałowi samemu szukać najlepszego miejsca do wzrostu, to ładuje się tony pieniądza w żle zarządzane trupy. Na początku może boleć, ale kryzysy są też po to, żeby wyeliminować najsłabszych. Przetrwać powinni je tylko najsilniejsi, którzy potem dźwigną gospodarkę na wyższe poziomy. Nic w tym nowego, to odwieczne prawo natury. A ten pełzający socjalizm, który powoli wkrada się i do USA nie wróży nic dobrego.

  10. avatar

    Zanim Chiny przescigna USA w wielkosci PKB minie sporo czasu. Na razie PKB USA za 2009 rok wynioslo ponad 14 bilionow dolarow a Chiny mialy tylko 4.9 biliona.

  11. avatar
    Wall Street Lady,

    Mnie sie jednak wydaje, ze rządy Baracka sprawią, że z czasem gospodarka USA zacznie tracic, UE o dziwo zaczyna dostrzegac ze socjalizm i powszechne rodawnictwo nie jest dobre, teraz obcina także fundusze spojnosci, co moze akurat dla Polski nie jest najlepsze, ale uczy sie, ze trzeba oszczedzac…Nie twierdze, że Unia szybko USA przegoni ale moze ją dzielnie gonic…

  12. avatar

    Ciekawe jak długo jeszcze będziemy uzaleznieni od nieprzemyślanych decyzji amerykańskich tłumów, ich ciągła bieganina za konsumpcją i nie liczenie się z otoczeniem doprowadzi kiedyś do większej tragedii niż kryzys finansowy, zapewne też wtedy odczujemy ich krzyż na naszych plecach.

  13. avatar

    Obecnie obowiazujacy system ekonomiczny w USA i na swiecie potrzebuje duzo czasu aby sie uzdrowic. To taki sam mechanizm jak gielda. Silne przeinwestowanie i wykupienie rynku nieruchomosci musi zostac odchorowane. Zbyt duze srodki pieniezne zostaly zainwestowane w drogie aktywa wiec teraz bedziemy nadal odczuwali skutki korekty. Dodatkowo nastapila pewna zmiana w psychice przecietnego zjadacza chleba w USA. Zyski z inwestycji w nieruchomosci i inne klasy aktywow juz nie sa postrzegane jako bezpieczne. Ostrozniejsi w wydatkach sa takze konsumenci co ogranicza nowe inwestycje firm .

  14. avatar

    Ameryka jeszcze przez ladnych pare lat pozostanie liderem swiatowej gospodarki. Nawet jesli calkowity PKB tego kraju uplasuje sie na drugim miejscu po Chinach na przyklad to i tak technologicznie i cywilizacyjnie bedzie to gospodarka numer jeden na swiecie.

  15. avatar

    Z tą Ameryką to same problemy są… Kryzys przez nich, powolny wzrost przez nich, widmo nowej recezji przez nich. Nie jestem pro-amerykański w sprawach gospodarczych. Zastanawia mnie, czemu nadal, pomimo takich wahań na ich rynkach, są uważani za największą gospodarkę świata. Prywatni przedsiębiorcy nie otwierają nowych miejsc pracy, bo to dla nich kosztowne, przez co jest mniej ludzi pracujących, więcej zasiłków, mniej wydatków, budżet w dół. I na co to komu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.