Św. Mikołaj okazał się kapryśny i choć niektóre światowe parkiety obdarzył pod koniec roku nowymi szczytami, dla innych, w tym i GPW, przygotował mniej wystawne prezenty. O rózdze mówić nie można, wszak miesiąc zakończył się wzrostami a indeksy są tuż pod szczytami, ale spektakularnego rajdu rodzimi inwestorzy nie doświadczyli. Skoro z Mikołajem udało się połowicznie, pocieszać można się teraz tzw.„efektem stycznia”. Przesąd to, czy rzeczywista giełdowa tendencja?
Mityczne wzrosty w pierwszym miesiącu roku tłumaczy się na różne sposoby: bądź to względami podatkowymi, które każą pozbywać się akcji pod koniec roku by odkupić je po starcie nowego, bądź też wdrażanymi na początku roku przez instytucje finansowe nowymi strategiami. Rzućmy okiem jako to drzewiej tuż po Nowym Roku na GPW bywało. Poniższa tabela ukazuje procent okresów wzrostowych i średnią stopę zwrotu w poszczególnych miesiącach roku dla indeksu WIG20.
W towarzystwie przedstawionych danych bezkonkurencyjny jest grudzień (i tu znowu kłania się św. Mikołaj). Aż ¾ ostatnich miesięcy roku zakończyło się na plusie. Najwyższa była też średnia stopa zwrotu, która wynosi 5,56%. Drugie miejsce nie jest już tak jednoznaczne. Statystycznie nieco częściej wzrostami kończył się listopad (68%) niż najbardziej interesujący nas styczeń (67%). Początek roku charakteryzował się jednak zdecydowanie wyższą stopą zwrotu niż miesiąc jedenasty (4,98% i 0,56%), wobec tego palmę pierwszeństwa należałoby przyznać jednak styczniowi. Tak czy owak i abstrahując od przyczyn tego stanu, styczeń w powyższym zestawieniu znajduje się w ścisłej czołówce. Reguły więc nie ma, aczkolwiek pewna tendencja do pozytywnego początku roku występuje, przynajmniej na w przypadku największych spółek GPW. To jednak tylko statystyka. W podejmowaniu racjonalnych decyzji inwestycyjnych kierować należy się oceną bieżącej sytuacji rynkowej i gospodarczej. Lepiej wszak stracić okazję niż pieniądze. Ostatnie dwa początkowe miesiące roku, które wypadły pod rządami bessy, boleśnie to udowodniły. Styczeń zamykał się bowiem na dwucyfrowych minusach (w 2008r. – 14,58%, a w 2009r. – 10,88%). Popularne stało się wtedy określenie brzmieniowo niezwykle podobne, aczkolwiek znaczeniowo skrajnie odmienne od ogólnie znanego, czyli tzw. „defekt stycznia”.
Ciekawostką ukazanego zestawienia jest fakt, iż cztery miesiące roku, które najczęściej kończyły się na plusach, bezpośrednio sąsiadują ze sobą w kalendarzu. Gdyby rynkową strategię opierać wyłącznie na tej statystyce, kupować akcję należałoby na początku października i trzymać do końca stycznia.
Maciej Szmigel
Analityk giełdowy
ten artykul o efekcie stycznia bardzo ciekawy prawde powiedziawszy chyba pierwszy raz widze tak dokladne pod wzgledem opracowania wynikow zjawisko zwane efektem stycznia a wlasciwie powinnismy je nazywac efektem przelomu roku.
Statystyka OK, pokazuje fakty czarno na białym, co jest o niebo lepsze od bezrefleksyjnego powtarzania “efekt stycznia… efekt stycznia…” .Prognozy długoterminowe zaś są pozbawione sensu. Pomijając nawet nieprzewidziane zdarzenia jak wojna, epidemia, atak bakterii pożerających ropę itp., niektóre naturalne procesy gospodarcze mogę ujawnić się w każdej chwili. A propos oscylatorów: do niedawna wielce szacowne grono analityków huczało “że nie potwierdzają nowych szczytów” (nie przeczę, tak było), a rynek rósł i rośnie. To oscylatory małpują ruchy rynku, a nie na odwrót.
prognozy są w miare oczekujące ., pamietajmu o innych dużych rynkach
ma Pan rację – nie można polegać wyłącznie na statystyce, ale … ze statystycznego punktu widzenia 😉 po dwóch tak fatalnych styczniach jak wymienione przez Pana (01.2008 i 01.2009), styczeń 2010 r. po prostu “musi” być na plusie 🙂
a poważniej – jestem zdania, że tak właśnie będzie, w czym utwierdzają mnie ostatnie wskazania oscylatora RSI na WIG-u – tworzyła się na nim od kilku miesięcy negatywna dywergencja, kolejne szczyty na indeksie od sierpnia nie były potwierdzane przez RSI, ale w ostatnich dniach spadkowa linia trendu na RSI została przełamana
mało tego – luty też jeszcze powinien być OK, ale w marcu spodziewam się większej korekty, całego rocznego już wtedy trendu wzrostowego (dla mnie będzie to korekta pierwszej fali hossy), powinna być całkiem spora, zarówno w skali punktowej, jak i czasowej (kilka miesięcy)
gdyby to się sprawdziło, to akcje trzeba by kupować zapewne już po wakacjach, w oczekiwaniu na trzecią (najdłuższą) falę hossy 🙂
… to zaś oznaczałoby, że znowu … statystyka byłaby górą (najlepsze 4 kolejne miesiące: październik-styczeń) 😉
Ciekaw jestem Panie Macieju, co Pan o tym sądzi i jakie są Pańskie prognozy na najbliższe miesiące?